Rozdział IV
„Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy.”- Haruki Murakami
-Cicho siedź!
-Czego jeszcze!?
-Zawsze możesz biec za samochodem!-wrzasnął Marco
-Patrząc na fakt, że zjechałeś na sąsiedni pas, będzie to chyba bezpieczniejsze!
Marco gwałtownie przekręcił kierownicę zjeżdżając a dobrą stronę ulicy.
-Ty idioto nie zagaduj mnie!
-Gdyby sam fakt, że nie pomyślałem o taksówce nie był przytłaczający, to jeszcze ty mi tu pieprzysz, że twoje niekompetencje w prowadzeniu auta to moja wina!
-Bądźcie do cholery jasnej cicho!- Wtrąciła Nina- Chcę do tego… -zawahała się chwilowo-na tą randkę dojechać cała!
-Masz rację.- Przytakną Marco, a ja kiwnąłem głową i wlepiłem wzrok szybę.
Gdy wysiadaliśmy z samochodu odrzuciłem Marco szybkie cześć i powiedziałem, że wrócimy taksówką.
-Boże… po raz pierwszy w życiu tak się boję…- moje myśli wymsknęły się poza mój mózg.
-Tak! A jednak masz uczucia!
-To nie pora na żarty!
-A jak gnębiliście Ankę to była pora?!
-Proszę ciebie… bądź już cicho.
-Nie ma opcji. Co ci to dawało… satysfakcję?!
-Nie powiem ci! Rozumiesz?!- Stanąłem z nią twarzą w twarz- też jestem człowiekiem i też popełniam te cholerne błędy.
-Ooo, czyli masz coś do ukrycia? Ty… taki macho? Niemożliwe…
-Gdybym sobie nie zasłużył, a sytuacja byłaby inna to…
-To co byś zrobił? Uderzył mnie? Pobił?!
-Gdybyś była facetem.
-Gdybać to sobie w nieskończoność możesz.
Odepchnąłem ją dosyć mocno za siebie i otworzyłem drzwi więzienia skręcając w pierwszy-lepszy zakręt, byleby tylko mnie nie zauważyła. I udało mi się.
Przechodząc korytarzem natknąłem się na strażnika. No cóż… znałem go z powodu pewnych wydarzeń z mojej przeszłości.
-Matt jak dobrze… znaczy w sumie nie dobrze… cię widzieć!
-John mógłbyś wyświadczyć mi przysługę?
-Młody, dobrze wiesz, że z twoją nieletnością będzie ciężko z widzeniami.
-Widzę, że załapałeś. No proszę jedno widzenie, -widząc, że strażnik zagląda do zeszytu kontynuowałem- z podejrzanym, oczywiście niesłusznie, Thomasem Frostem.
-Ja tak nie mogę no! Matt miej litość!
-Ależ proszę no! John nie bądź taki! Tylko pięć minut!
Podejdź do szyb to ci go podstawię na 5 min i w razie czego jesteś jego bratem.
-Tak jest sir!- zażartowałem. Niewiarygodne, że jestem takim debilem, że nawet teraz potrafię żartować…
Podbiegłem szybko do szyb i usiadłem przy jednym stanowisku przeklinając w duchu swój idiotyzm.
Widząc nachodzącego Thomasa podniosłem słuchawkę i czekałem, aż usłyszę głos, którego tak bardzo pragnęło teraz moje ucho.
-Thomas, co to ma do cholery znaczyć? –zacząłem gdy tylko Tom był gotowy do rozmowy- czemu wsadzili cię za kratki?!
-Hej- odrzekł niemrawo.- Bo widzisz… ja jestem niewinny, ale wszystko na mnie wskazuje, ktoś mnie wrabia, rozumiesz? Ania… nigdy bym jej nie uderzył, a co dopiero… zabił. Ona… była moją dziewczyną, wiesz? A teraz nawet nie mogę iść na jej pogrzeb!
Mówiąc to pojedyncze łzy spływały mu po policzkach, a ja siedziałem jak wbity w krzesło, podczas gdy kawałek mojego szczęśliwego (no… w miarę) życia spokojnie lądował w przepaści.
-Boże.. Tom… Ja wiem, że ty jesteś niewinny, ale jak to ktoś cię wrabia?
-Byłem ostatnią osobą, która widziała Annę, a w dodatku wtedy ze mną zerwała.- Jaki on był smutny. Nigdy nie widziałem go w gorszym stanie.- I… ktoś się włamał do mojego domu i podłożył mi broń… z której została zastrzelona. Brak odcisków. Na moją korzyść jest tylko to, że są bardzo słabo widoczne ślady włamania, które mogą być jedynie przypadkowym zarysowaniem, przy mocniejszym uderzeniu w drzwi, czy jakoś tak.
-Znajdę tego zabójcę. Obiecuję ci to!
-Matt, daruj sobie… od tego jest policja!
Wstałem i wybiegłem z budynku słysząc jeszcze w oddali krzyk Thomasa „Matt! Oszalałeś?! Nie rób nic głupiego!”
Przykro mi Tom, ale zrobię.
-No gdzie ty do cholery jasnej byłeś!? Już myślałam, że będę wracać z buta, bo nie mam na taksówkę! Matt! Słuchasz mnie?!
-Co? A tak już, masz kasę.- Wręczyłem oszołomionej dziewczynie banknot- Ja się przejdę.
-To ja idę z tobą.
-Co? Czemu? Przecież mnie nie lubisz, a ja nie mam ochoty słuchać twoich docinek!
-I dlatego z tobą pójdę.
-Ja naprawdę nigdy nie zrozumiem dziewczyn…
-No i prawidłowo.
Chyba widząc mój smutek i złość odpuściła zaczepek. Matko! Jak kobiety potrafią być cierpliwe! Ja już dawno bym sobie przywalił!
-Matt… przepraszam.
Stanąłem jak wryty. To była ostatnia rzecz jakiej mogłem się spodziewać.
-Przecież nie masz za co.
-No mam, przecież ci dokuczałam.
To było śmieszne, nie powinna mnie przepraszać!
-No i co z tego? Zasłużyłem sobie.
-No ale ja tak kurczę nie mogę. Może i jesteś dupkiem, ale masz w sobie coś takiego…- w tym momencie spojrzała mi w oczy- że nie potrafię się na ciebie gniewać, niezależnie od przewinienia.
Posłałem jej smutny uśmiech.
-Jesteś urocza.-wyrwało mi się na co jej policzki oblała fala czerwieni.
-Dobra, dobra! Koniec tego muszę przywitać powrotem rzeczywistość.-powiedziała smętnie.
-To za chwilę- powiedziałem i przysunąłem się bardzo blisko jej twarzy.
-Co ty zamierzasz zrobić?- zapytała nie ukrywając zdziwienia.
-I ja wiem co chcę zrobić, i ty wiesz. Ale ani ty nie jesteś pewna czy to zrobię, ani ja.
W tamtej chwili zapomniałem dosłownie o wszystkim. Liczyła się tylko Nina.
-Zamknij się już.-powiedziała łącząc nasze wargi.
W tamtej chwili dotarło do mnie jak bardzo tego pragnąłem, jak cudownym jest uczucie jakim ją darzyłem. Zbędnym, nieopanowanym uczuciem.
Gdy rozłączyliśmy nasze usta uśmiechnąłem się.
-Teraz możesz wracać do rzeczywistości.
-Ale ja teraz nie chcę.
Przypomniało mi się, czemu miałem przeczucie, że dużo wcześniej spotkałem Ninę. Bo spotkałem.
Na autostradzie.
Ommm końcówka *.* ale czemu nie tak szczegółowo?! Next next next !!!
OdpowiedzUsuń