sobota, 22 sierpnia 2015

Od Thomasa.

Tak więc, możecie być zdziwieni, że nie ma tu końcowego podsumowania ze strony Niny, lub Matta, ale to całkiem łatwo wytłumaczyć.
Są zajęci sobą w stopniu... znacznym, i jedyne co mogliby teraz o sobie po wiedzieć to jest super fajnie extra i ja go/ją kocham!
Postanowiłem wam tego oszczędzić, to po pierwsze.
A po drugie, jakoś rzadko były tutaj wzmianki o mnie, chociaż to mnie mieli ratować! Niesprawiedliwość...
Ale cóż, teraz to nadrobię krótkim i zwięzłym (czyt. długim i bez zachowanej chronologii) tekstem podsumowującym
Na początek oczywiście ja.
Ogólnie, jest całkiem dobrze.
Maratony filmów z Niną i Mattem to może nie jest szczyt marzeń, ale ostatnio, gdy wysypałem na nich popcorn gdy znowu mieli zacząć się całować było nawet śmiesznie, bo maraton przerodził się w bitwę na prażoną kukurydzę.
Tak, to było nawet znośne.
Kupiłem sobie konsolę i zamieniałem się trochę w małego nerda, więc później zacząłem odwiedzać siłownię.
I tam poznałem moją przyszłą dziewczynę, Julię. Ładne imię, prawda?
Jakby ktoś się zastanawiał, tak, nadal przyjaźnię się z Mattem.
No dobra to teraz Angela.
Po tajemniczym (oh! Żadna to tajemnica pisała tam po prostu, że nadal jest na niego zła, wściekła i ie zamierza mu wybaczyć) liście od niej zniknęła gdzieś razem z Marco. Raczej nikt się tym zbytnio nie przejął.
Next!
Justin.
Poznałem go, jak wpakowali go ze mną do celi.
Jak mnie uniewinniono to przyszedł tam jakiś napakowany gbur cały w tatuażach...Justinowi od razu przypadł do gustu.
No, nawet się polubili.
To teraz pora na parę bardzo delikatnych i taktownych gołąbeczków. Pozwoliłem im samym się wypowiedzieć, oto ich zwięzła wypowiedź:
Jest zajebiście, w końcu nam się ułożyło! (Czyt.jest super fajnie extra i ja go/ją kocham! )
Chyba o nikim nie zapomniałem.
Dziękuję, pisał wasz ukochany, niepowtarzalny Thomas.

piątek, 31 lipca 2015

Rozdział XI

Rozdział XI
„Kochać to także umieć się roz­stać. Umieć poz­wo­lić ko­muś odejść, na­wet jeśli darzy się go wiel­kim uczu­ciem. Miłość jest zap­rzecze­niem egoiz­mu, za­bor­czości, jest skiero­waniem się ku dru­giej oso­bie, jest prag­nieniem prze­de wszys­tkim jej szczęścia, cza­sem wbrew własnemu. ”- Vincent van Gogh
Tak, to tu podjęłam tą decyzję, miałam nadzieję, że to się skończy. Ojciec, strach… ON.
-Życie obwinia niewinnych ludzi, Nina.
-Hę? Matt! Cholero jedna idź sobie! Nie możesz na to patrzeć!
Przesuwałam się do krawędzi wieżowca, TAK! To już koniec!
-Jak mogę uważać, że mnie kochasz, to takie absurdalne!
-Życie to jeden wielki absurd… Nina musisz w końcu dopuścić do siebie myśl, że ktoś cię znowu kocha.
-Skoro życie składa się z głupot, powinnam jak najszybciej zakończyć to jedno wielkie nieporozumienie!
-Jeszcze kilka centymetrów, skoczę, dam radę! NIE PRZEGRAM!
-Nina pro…
-Tak będzie lepiej dla nas obojga, nie wierzę Ci, że mnie kochasz, bo nikt mnie… nigdy nie pokocha!
Spadałam… zaraz, CO?!
-Ała! Co ty robisz debilu!- krzyczałam patrząc w dół.
-Czy teraz wierzysz, że byłaś miłością mojego życia?!
-Czemu to zrobiłeś?!
Patrzyłam jak upada, jak cały mój świat jest już w okolicach szóstego piętra.
-Bo cię kocham!
-Matt! Ty głupcze!
-Do zobaczenia , poczekam na ciebie, ale wróć kiedy będzie twój czas!
Czemu, czemu, czemu!?
Płakałam, biłam rękoma o ziemię, krzyczałam, rozwalałam wszystko co było w zasięgu mojej ręki. Byłam już cała mokra od płaczu. Nie chciałam, żeby on umarł!
ON BYŁ NAJLEPSZY, ON MNIE KOCHAŁ!!!
Nina, ty idiotko, jak mogłaś do tego dopuścić.
-BOŻE!- Skierowałam wzrok w zachmurzone niebo- Już nigdy nic nie zrobię sobie, ani nikomu innemu, będę dobra… Ale ODDAJ MI MATTA!!!
Krzyczałam połykając łzy. 
Po chwili usiadłam na zimnym betonie i zrobiło mi się słabo.
Czułam, że mdleję, a zaraz potem spadam.
Zamknęłam oczy.
Minęło trochę czasu. Czułam, że leżę. Poruszyłam ręką. Zacisnęłam dłoń… przypomniało mi się co się wydarzyło. Łza ściekła mi po policzku.
-Proszę Pana- usłyszałam.
-Tak doktorze?- dobrze znałam ten głos…
-Chyba się wybudza.
Usłyszałam szybkie kroki po czym ktoś chwycił mnie za dłoń i mocno ścisnął.
-Nina kochanie, otwórz oczy.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Matt nagle zmartwychwstał, czy jak?
-To ty?- wyszeptałam przez łzy, ciągle z zamkniętymi oczami.
-Ale nie płacz-powiedział, wszystko jest dobrze. 
Matt, to naprawdę był ON!
Gwałtownie otworzyłam oczy i szybkim ruchem podniosłam się do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się po pokoju. Byłam w szpitali. Ale w sumie, co mnie to?
Błyskawicznie moje myśli  (oraz wzrok) przeskoczyły na oszołomionego chłopaka. 
Zaczęłam mocno płakać, cholera, ja go naprawdę kochałam!
Zbliżyłam się do niego i zaczęłam go całować, namiętnie całować. Czułam jak łzy zlatują mi po twarzy. Były to ewidentnie łzy szczęścia.
Gdy po dosyć (czyt. bardzo) długiej chwili oderwaliśmy się od siebie ja nadal płakałam, a Matt był nadal oszołomiony.
Przytuliłam go i przycisnęłam jak najmocniej potrafiłam.  Potem spojrzałam mu w oczy.
-Ja cię kocham, naprawdę cię kocham. Nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz?! Kocham cię idioto! Tylko zostań ze mną już na zawsze!
Ryczałam jak małe dziecko, ale no cóż, miałam prawo!
-Nina, to był tylko zły sen…- zaczął- Ale jeśli byłaby potrzeba jestem pewny, że zrobiłbym dla ciebie to wszystko co w nim zrobiłem. Nina, kocham cię, mogę nawet za ciebie umrzeć…
Znowu wybuchłam płaczem przypominając sobie Matta zlatującego w dół i w dół…
-Już raz starczy, nie będzie takiej potrzeby.- powiedziałam uśmiechając się.- W zasadzie, to co mi się stało?
- Pamiętasz, jak byłaś wtedy, na tym budynku, i chciałaś… no wiesz… się zabić?
Twierdząco kiwnęłam głową.
-Wtedy pociągnąłem cię do siebie, uderzyłaś głową o ziemię i coś ci się stało. Potem no już możesz się domyślić, szpital. Leżałaś w takim stanie już siedem godzin. A propos! Thomasa już wypuścili, a twój ojciec będzie miał rozprawę, Justin znalazł sobie kolegę w celi, a i tak dali mu złagodzoną karę. W sumie on nie narzeka.- uśmiechnął się do mnie, a ja po prostu nie potrafiłam tego nie odwzajemnić.
- Kocham cię…-wyszeptałam.
-Też cie kocham. -odparł. 
Nagle do sali wkroczył Thomas, znałam go w zasadzie tylko z widzenia i kilku rozmów w szkole.
-Stary! Jeszcze raz mnie tak oszukasz, to będziesz miał przejebane do końca życia!- zaczął się drzeć, jednak z opanowaniem- masz szczęście, że prawda wyszła na jaw dzięki tobie... dzięki wam- poprawił się- bo jeśli byłoby inaczej trafiłbym do więzienia jeszcze raz, za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem!
-I to jest ten kujon, który ma tak łagodne usposobienie?- wtrąciłam nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Ale mnie zignorowano.
-Dobra, Tom, następnym razem, jak będę zamierzał zostać dupkiem, to cię poinformuję.
-A tylko spróbuj!- dodałam żartując.
W końcu na mnie spojrzeli.
-A więc Nina, czemu mu pomagałaś? Toż to jest idiota, jakiego świat nie widział od dawna!
-Dzięki stary.
-Nawet idioci jakoś sobie radzą na tym świecie. Z resztą, on jest tak głupi, że nawet jakby już nie żył zapomniałby umrzeć.
Wszyscy zaczęli  się śmiać, a moje życie wróciło na prawie normalne tory.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział X

Rozdział X
"Z życiem jest jak z przedstawieniem teatralnym: nie jest ważne jak długie, lecz jak barwne"- Lucius Annaeus Seneca
Siedziałem na zniszczonej kanapie pogrążony w swoich pogmatwanych myślach.Wypadek, Angela, rodzice. Cholera, tego wszystkiego było zdecydowanie za dużo!
Spojrzałem na Ninę, która coś do mnie mówiła, ale nie słuchałem jej. Słyszałem tylko to co działo się w mojej głowie. Dziewczyna w końcu to zauważyła, więc postanowiłem skupić się i chociaż trochę rozjaśnić jej obecną sytuację.
-Nie słuchałeś mnie, prawda?- zapytała nieco zażenowana.
W odpowiedzi kiwnąłem przecząco głową.
-O czym myślałeś? O co chodzi?
-Nina- zacząłem i nagle urwałem- ja... ona... ja nie potrafię... KURWA NO!- krzyknąłem i gwałtownie podniosłem się z sofy.
-Matt cholera jasna ogarnij się!- sprawiałem jej przykrość ciągłym jej olewaniem i zdawałem sobie z tego sprawę. Ale ona? Ona nie dawała tego po sobie poznać. Była niczym wojowniczka, patriota. Podczas bitwy walczyć do końca, umrzeć, jeśli będzie trzeba! Zdobyć cel!
A ja? Ja byłem zwykłym tchórzem skrywającym się w jej cieniu. Byłem żałosny.
-Przepraszam, ale ja... muszę wyjść.
-O nie, co to to na pewno nie. Nigdzie nie wyjdziesz, dopóki nie dowiem się o co chodzi!
Gdy byłem opanowany uwielbiałem tą jej zawziętość, ale teraz? Teraz tylko wzbudziła we mnie jeszcze większą wściekłość, w zasadzie sam nie wiem czemu...
-Przecież ty za chuj nic nie zrozumiesz!
-Póki mi nie powiesz nie możesz tak twierdzić.- Ona była w miarę spokojna, a ja rozwścieczony. Chciałem nie zrobić nic głupiego, ale nie wyszło, starałem się opanować...
-Zamknij się! Nie przeżyłaś tego co ja, nie znałaś ludzi których ja poznałem! Nie widziałaś tyle co ja! Nie jesteś pieprzoną morderczynią! Jesteś kurwa normalna, a zadajesz się ze mną.Wiesz co? POWINNAŚ W OGÓLE SIĘ DO MNIE NIE ZBLIŻAĆ! Jesteś nieświadoma tego co robisz, jesteś zaślepiona! Jesteś...- moje gadanie przerwał nagły ból. Dostałem, dostałem od niej w twarz.
-A ty jesteś pieprzonym idiotą, skoro nie rozumiesz, że nie zakochałabym się w tobie gdybyś nie był sobą, ale niestety chyba się jednak pomyliłam! I wiesz co? To TY nic nie rozumiesz!
Ona płakała, płakała przeze mnie.
Zgarnęła torbę i wybiegła z mojego domu., a ja? Stałem jak wryty. Nie potrafiłem nawet za nią pobiec.
-Też się chyba pomyliłem!- krzyknąłem za nią w złości.
Wybiegła z domu, poprawka, wyleciała jak burza.
Wyciągnąłem rękę przed siebie.
-Nina, Nina do cholery wracaj!
Rychło w czas.
No i co ja najlepszego narobiłem?! Straciłem najważniejszą kobietę mojego życia.
Bez dłuższej chwili zastanowienia poszedłem jej szukać, chowając dumę do kieszeni.
Kilka godzin już chodziłem po mieście i pytałem o Ninę, oczywiście, nikt jej nie widział.No i w domu, gdzie poszedłem na samym początku też jej nie było.
Usłyszałem przelatujący samolot i automatycznie spojrzałem w górę, żeby zobaczyć, w którą stronę leci.
Na zachmurzonym niebie jednak nie było go widać, natomiast zauważyłem coś innego, kogoś innego...
-Boże kochany, co ja najlepszego narobiłem?!-wydarłem się a ludzie zwrócili swój wzrok na moją osobę.
Nic mnie to nie interesowało.
Wbiegłem do klatki i zacząłem pokonywać kolejne piętra.
Pierwsze... drugie... ósme... dziesiąte...piętnaste!
Musiałem jeszcze znaleźć wyjście na dach, co wcale nie było trudne, bo Nina zostawiła je otwarte.
Jeśli skoczy nigdy bym sobie tego nie wybaczył!
Wdrapałem się na dach jednego z bloków i podszedłem kawałek w jej stronę.
Gwałtownie przekręciła głowę.
-Odejdź! Nie zbliżaj się do mnie.- Była cała zapłakana, tak bardzo chciałem ją teraz przytulić!- Idź stąd!- krzyknęła ostatnie zdanie i przestała mnie w ogóle słuchać.

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział IX

Chodziłam ulicami znanego mi dobrze miasta mijając szczęśliwych, zakochanych lub złych ludzi. W końcu przybita skierowałam się w stronę parku. Było w nim małe jeziorko, może bardziej staw?

Skręciłam w uliczkę prowadzącą do wspomnianego wcześniej miejsca. Nie zwracałam na nic uwagi, byłam pogrążona we własnych myślach.
Justin, Matt, mój ojciec… To jest takie niesprawiedliwe. Życie układa ci się spokojnie, żyjesz jak normalny człowiek, a tu nagle pojawia ci się chłopak i wszystko się zmienia.
Świat ci się wali, prawie zabijasz własnego ojca, dopłacasz byłemu przyjacielowi do odsiadki, i jeszcze prawie zostajesz zgwałcona.
Uśmiechnęłam się z pożałowaniem dla samej siebie.

Z myśli wyrwał mnie jakiś chłopczyk, który na mnie wpadł jadąc na rolkach.
-Nic ci się nie stało?- zapytałam na moje oko dziesięcioletnie dziecko.
-Nie, przepraszam.
-Nie szkodzi.- powiedziałam i wymusiłam uśmiech.
Pomogłam mu wstać, a sama otrzepałam się z ziemi na której przed chwilą wylądowałam.
-Uważaj bardziej, zgoda?- powiedziałam.
-Okej- odparł beztrosko chłopczyk i z uśmiechem na ustach pognał dalej.
Czemu życie później już nie jest takie super?
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że dzisiaj w parku jest jakiś festyn. Podeszłam do najbliższego drzewa na którym wywieszona była kartka z repertuarem i zaczęłam czytać.
Wyglądało na to, że teraz jest czas na pokazy; baletowy, hip-hopowy i tańca ulicznego.
W sumie, czemu nie?- Pomyślałam. Przecież i tak nie miałam nic do roboty.
Usiadłam w pierwszym rzędzie, ludzie dopiero się zbierali, więc miejsc do wyboru miałam bardzo dużo.
Podczas czekania na występy grałam w gry na telefonie, do póki nie podeszła do mnie jakaś baletnica.

-Hej- zaczęła.- jesteś Nina, prawda?
Spojrzałam na nią przestraszona, skąd ona to wie?!
-Tak- powiedziałam znacznie przeciągając literkę ‘a’.- A co? I w ogóle skąd znasz moje imię?
-Jestem Angelika, miło mi.- zupełnie zignorowała moje pytania.- Powiedzmy, że mam swoje źródła.
W tym samym momencie zobaczyłam Marco, brata Matta który przytulił od tyłu poznaną już przeze mnie Angelikę.
-A więc TO jest twoje źródło?- wskazałam na Marco.
-Można to tak ująć- powiedziała szczerząc się do- najwyraźniej- swojego chłopaka.
-Zaraz masz występ kochanie, leć na scenę!- powiedział do niej.
-Jasne, zaraz pójdę.
Wstając niby przypadkiem spadł jej kolczyk, i niby przypadkiem obok mojej torebki leżącej na ziemi, i niby przez przypadek coś do niej wrzuciła.
I ja niby przypadkiem to zauważyłam, choć pewnie nie miałam…. No błagam!
Angelika poszła na scenę a ja sięgnęłam do torebki.
Jakaś kartka zgięta w pół z napisem „Daj to Mattowi.”

Okej, to mam już przynajmniej coś do zrobienia- pomyślałam.
Wstałam, bo w sumie oglądanie baletu to jednak nie było coś co lubiłam i ruszyłam w drogę powrotną.
-Matt!- krzyknęłam pod jego domem gdy ten nie reagował na dzwonek i pukanie.
Dopiero po powtórzeniu kilkakrotnie mojego nawoływania usłyszałam przekręcanie zamka.
Po drugiej stronie drzwi stał zaspany Matt bez koszulki i w szortach, które pewnie przed chwilą założył.
Możecie wyobrażać sobie moją reakcję. Przygryzłam dolną wargę i jeszcze raz obrzuciłam go wzrokiem.
Boże! Jaki on był pociągający!

-Nina?!- powiedział i odskoczył jak oparzony- W…wejdź.
Skierowałam się do salonu, i czekając na Matta usiadłam na kanapie.
Gdy wrócił miał już na sobie luźną zwisającą koszulkę przez którą i tak świetnie widziałam wyrzeźbione ciało. I (Uwaga, uwaga!) nie miał kolczyka w wardze. Usiadł koło mnie na sofie i się na mnie patrzył, a ja patrzyła się na niego. Cóż to było dziwne.
Nie wiem co we mnie wstąpiło, na serio nie mam pojęcia, ale przysunęłam się do niego i go pocałowałam. Ja
go, nie on mnie! To… yyy… nooo… no ten takie no! Aaaaa!
Znowu przygryzłam wargę i tym razem on to chyba zauważył, bo ze stanu głębokiego zdziwienia przeszedł w stan „cholera to było zajebiste!”
Ja też się uśmiechałam w sumie chyba dlatego, że on to robił.
Położył swoją dłoń na moim policzku i kciukiem pogłaskał mnie po nim.
Usiadłam mu bokiem na kolanach. Nadal nikt nic nie mówił, ale to nie była niezręczna cisza.
To była fajna cisza. Poprawka. To była najlepsza cisza w jakiej trwałam.
Matt przysunął moją twarz do jego. Znowu się całowaliśmy. Ale… my nawet oficjalnie ze sobą nie byliśmy.
Ja w tamtej chwili jakoś nie widziałam w tym problemu.
Gdy się od siebie oderwaliśmy zapomniałam zupełnie po co tu przyszłam.
-Gdzie w ogóle są twoi rodzice?
-Wyjechali razem w delegację, a Marco, jakbyś pytała poszedł gdzieś ze swoją dziewczyną.

Nie! Nie! Nie! Przypomniało mi się po co do niego wpadłam… niestety.
Tymczasowo mieszkam u cioci, niedaleko mojego „byłego” domu. Tak naprawdę całe dnie przesiaduję na dworze, u siebie w pokoju, na policji, lub u Matta.
-Matt, ta jego dziewczyna dała mi jakiś list do ciebie.
-List, a co my mamy, średniowiecze?- powiedział śmiejąc się.
-Nie, no serio, masz.- podałam mu kartkę zgiętą chyba na wszystkie możliwe sposoby.
Chłopak zaczął czytać z każdym kolejnym słowem widziałam w jego oczach jakiś dziwny błysk, to coś w rodzaju smutku, ale mimo to uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Gdy skończył siedział cicho. To było dosyć niepokojące.
-Matt, wszystko okej?
-Cholera… to ona.- powiedział cały w emocjach.- Nina, powiedz mi, jak mogłem… jak mogłem nie poznać własnej siostry?

wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział VIII

Rozdział  VIII
"Kto­kol­wiek myśli, że życie jest spra­wied­li­we, jest fałszy­wie poinformowany."- John Fitzgerald Kennedy

-Justin? Tak, wiem, że mnie nienawidzisz, ale potrzebuję twojej pomocy... I to już. Przepraszam cię za wszystko po raz kolejny. No miałeś rację, teraz wiem, wyrosnę na takiego samego śmiecia. Proszę cię, jeśli masz w sobie jeszcze coś zwane litością to błagam cię, pomóż mi!
Zostawiałam Justinowi na skrzynce miliony podobnych wiadomości, puki jej nie zapchałam.
W końcu dostałam SMS'a od operatora:
"Twoja wiadomość głosowa została odsłuchana"
Miałam tak cholernie mało czasu. Liczyłam, z całego serca, że ojciec jest w kasynie, albo na lotnisku, gdziekolwiek, byle nie w domu, bo tam na pewno na sam początek pójdzie Matt. Dobrze, że to chociaż dosyć daleko.
Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek mojej komórki.
JUSTIN!
-Czego chciałaś?
-Pamiętasz, gdzie TO schowaliśmy?
-Chyba oszalałaś?! Po co ci do cholery broń?!
-Justin, proszę, wszystko ci wytłumaczę, co do joty. Nawet mogę ci zapłacić. Tylko ja... ja muszę mieć pistolet.- Po prostu niemalże ryczałam do tej słuchawki.
-Kasa mi się przyda... a co do broni, to zaraz podjadę pod twój dom i przywiozę ci spluwę, bo już na prawdę nie mam siły odsłuchiwać kolejnych pięćdziesięciu wiadomości od ciebie!
-Tylko... ja nie jestem w domu.
-A gdzie do cholery?!
-U Matta... - już chciałam mu podać adres, ale ten mi przerwał.
-Łoo, jeśli zadajesz się z Hooverem to ja nie chcę hajsu, a broń zaraz podwiozę, obecnie mieszkam dosyć blisko.
-Okey, czekam.- Byłam ucieszona i za razem zdziwiona, no i mega, MEGA zdenerwowana.
Nie minęło nawet pięć minut, a usłyszałam charakterystyczny odgłos motoru przed domem. Wybiegłam z niego niczym oparzona i trzęsącymi rękoma wzięłam broń od chłopaka.
-Podwieźć cię gdzieś?- zapytał niespodziewanie.
-T... tak, jeśli możesz, to pod mój dom, ale jak to zrobisz, OD RAZU stamtąd odjedź!
-Zobaczymy.
-Nie, obiecaj.
-Okey, odjadę.
-Dobra.- powiedziałam i wsiadłam na jego pojazd.- Byle szybko.
Gdy dojechaliśmy usłyszałam krzyki dobiegające z domu.
Cholera, ojciec był na miejscu!
-Na pewno nie chcesz, żebym wszedł z tobą?- powiedział Justin.
-Jedź, i nie wracaj do tego miejsca.
Zdziwiony i chyba nieco zawiedziony kiwnął głową. Odjechał, a ja poszłam do tylnego wyjścia, które na moje szczęście było otwarte na oścież. Zanim weszłam odbezpieczyłam pistolet i przełknęłam ślinę.
To twój koniec śmieciu!
Weszłam do domu najciszej jak potrafiłam i stanęłam za ścianą przyglądając się ukradkiem sytuacji dziejącej się w salonie.
-Nie wybaczę ci tego gnoju!- darł się Matt mierząc do mojego ojca bronią.
Zaraz! Skąd on ją miał?
W sumie- pomyślałam- w zasadzie nic o nim nie wiem.
***
-To ty zabiłeś Annę! Tylko do cholery po co?
-Bo tak, w zasadzie bo wpieprzyła się w nie swój interes. Ale nie powiem, nie spodziewałem się, że akurat TY na to wpadniesz. W zasadzie to kim ty w ogóle jesteś?
-Twoim koszmarem- uśmiechnąłem się- A z tatuażami to lepiej nie wchodzić w tą branżę.- dokończyłem patrząc na jego rękę.- Łatwy znak rozpoznawczy.
-Młody, idź sobie stąd lepiej, jeśli chcesz ujść z życiem.
-Nigdzie się nie wybieram!- powiedziałem i przeładowałem broń.
-Twój błąd- powiedział obojętnie i zrobił manewr, którego zupełnie się nie spodziewałem wyrywając mi przy tym broń.
-Nie masz w tym za grosz doświadczenia- szydził ze mnie jednocześnie do mnie mierząc.
Widziałem jak jego palce delikatnie opuszczają się na spust i już żegnałem się z życiem, gdy nagle usłyszałem strzał. Na szczęście, nie do mnie. A na nieszczęście, strzelała Nina.
-Co ci odpierdoliło! Pójdziesz do więzienia! I po co za mną pobiegłaś!?
Ta nic nie odpowiedziała tylko upuściła strzelbę i wybiegła tylnymi drzwiami.
Już miałem biec za nią, gdy zobaczyłem, że jakiś facet ponownie wnosi ją do domu.
Nie byle jaki facet, tylko syn Armando.
Cholera, mogę być udupiony!
Postawił Ninę na ziemi a ta usiadła zapłakana na podłodze.
W co ja ją wpakowałem...
Jaki ja byłem głupi, czemu, czemu nie pomyślałem o tym wcześniej?
Teraz było za późno.
-Hoover, kobieta, taka jak Nina nigdy- nawet nie wiecie jak podkreślił to słowo- ale to nigdy nie powinna mieć broni w ręku. Dopuściłeś do tego, ty draniu!
Nina wyciągnęła do mnie rękę, żebym pomógł jej wstać.
-Justin... miałeś tylko mnie podwieźć.- mówiła ledwo łapiąc oddech.
-I MIAŁEM POZWOLIĆ, ŻEBYŚ SOBIE TAK PARADOWAŁA Z PISTOLETEM?!
-Tak - powiedziała zdecydowanie.- przecież gówno cię obchodzę, więc mogę sobie przecież spokojnie ginąć.
-Nawet tak nie mów, byłem głupi, już dawno żałuję tego co w tedy powiedziałem.
-Miałeś rację, widzisz, jestem takim samym śmieciem jak on. Jesteś usatysfakcjonowany?
Patrzyłem na nich wzrokiem przepełnionym zdziwieniem miary... wielkiej.
-Nina, przepraszam, odpuść już.
-Ja ci wybaczyłam, ale to nic nie zmienia, jestem taka, jak on.
-Nie jesteś.
-Naprawdę?- prychnęła.
-Tak, on by czegoś takiego nie powiedział.
-Może dlatego, że nie żyje, a wiesz, kto go zabił? Ja.
-Nina, ty nie jesteś...
-...zabójcą? -dokończyła- Tak, owszem, jestem.
-Stop, stop, stop!- przerwałem.- Czy ktoś może mi do cholery wytłumaczyć, o co chodzi?
-Kiedyś- zaczęła Nina- byliśmy przyjaciółmi, nawet bardzo dobrymi.
-Ale powiedziałem coś głupiego, i to wszystko się skończyło. A ona mi jeszcze wybaczyła, i nie zostawiła ot tak, nie wyrzuciła, tylko znalazła moją matkę. No cóż nie była ona idealna, ale miałem dom. Teraz ja spłacę jej ten dług.
-Co?!- powiedziała wystraszona.
-Pójdę do więzienia za ciebie.
-Nie możesz.
-Mogę, i to zrobię. Tobie nie zmarnuję przyszłości. A tak a propos to bardzo możliwe, że on jeszcze żyje.
-Jak to?- Tak bardzo było mi szkoda Niny...
-Brak precyzyjnej celności to jednak dosyć duża przeszkoda w strzelaniu. Dzwońcie po gliny. Powiem, że Tom był moim przyjacielem, ojciec opowiedział mi jak to wyglądało, najwyżej pójdę jeszcze za dragi. I tak mnie już ścigają. A ty, Matt, zajmij się Niną jak należy.
-Powiem ci szczerze, że nie spodziewałem się takiego czynu po synalku Armando. Ja mam teraz z kolei dług u ciebie.
-Nie masz żadnego długu, bo to ja spłaciłem go teraz Ninie, ty debilu nie masz nic do gadania- powiedział drwiąco.
A jednak przyjazne stosunki z jego ojcem to był dobry biznes, bo już sobie mogę wyobrażać, czy zabiłby mnie Armando, czy jego syn?
-Nina- zwróciłem się do niej.- chodź, wyjdziemy na zewnątrz.
-Ja na gliny zadzwonię anonimowo!- krzyknął jeszcze ze środka Justin.
-Ja nie chcę, żeby on poszedł przeze mnie do więzienia!
-Nie przez ciebie. On i tak miał już ze trzy pobicia na karku, działa na zlecenie.
-Świat jest dziwny!- powiedziała Nina i płacząc przytuliła się do mojego torsu, a ja objąłem ją moimi ramionami.
***********************************************************
Przepraszam za taką beznadzieję! Dopadł mnie brak weny i dlatego tak strasznie nudno :/ Eh, no trudno, piszcie co o nim sądzicie w komentarzach!
Spodobał wam się Justin?
Komentujesz=motywujesz.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział VII



Rozdział VII
„Są w życiu chwi­le, gdy myśli się, że jest tak źle, iż już gorzej być nie może. Wte­dy właśnie oka­zuje się... że jed­nak może. ”- Rafał Kosik


Jak śmiesz podejmować takie decyzje beze mnie?!
-Jesteś za młoda, by o czymkolwiek decydować!
-Nigdzie, NIGDZIE z tobą nie jadę!
Uderzył mnie w policzek, własny ojciec!
-Ała, to boli! Oszalałeś?! Do końca ci odbiło!?
-A co?! Może powiesz mi jeszcze, że wolisz zostać?!
-Tak, wolę zostać! Mam dość!
-Ciekawe co na takie pyskowanie powiedziałaby twoja mamusia, i nie dawałabyś dobrego przykładu siostrzyczce, prawda?
-Nie masz prawa tak mówić, to, że TY jesteś śmieciem, nie znaczy, że ja też będę!
Zbliżał się do mnie ze wściekłością w oczach, nigdy nie widziałam go tak złego.
-Co… co ty robisz?!- darłam się w niebogłosy. On przyparł mnie do ściany i… i zaczął zdzierać ze mnie ubrania.- Nie masz prawa… odsuń się ode mnie! Aaa! Pomocy!


Uciekłam, a to graniczyło z cudem. Mało tego, zgarnęłam szybkim ruchem torbę z komody w przedpokoju.
Na samą myśl robiło mi się niedobrze… On-wzdrygnęłam się- własny ojciec, chciał… chciał mnie zgwałcić?
Nie dochodziła do mnie nadal ta podła myśl. Myślałam, że to jakiś koszmar, że zaraz się obudzę.
Ale nie, przecież to, co najgorsze musi być na jawie.
Przekręcałam żyletkę zastanawiając się nad jedną z ważniejszych decyzji w moim życiu...
Nikt, nikt mnie nie kocha... Ojciec, Matt, nikt, po prostu zostałam sama.
Gdy już miałam przeciąć skórę dostałam SMS'a.
Zastanawiałam się, czy zobaczyć od kogo on jest, czy po prostu sprawdzić to później. Zanim zdążyłam podjąć decyzję przyszedł kolejny.
Uzależnienie od komórki wygrało. Wyjęłam telefon z kieszeni, odblokowałam i przeczytałam wiadomości.
Były one od Matta.

"Hej, wszystko OK?"
"Pamiętasz że miałaś dziś do mnie wpaść?"
I w tamtym momencie przyszła kolejna:

"Jeśli nie chcesz to spoko..."

Po krótkiej chwili zastanowienia napisałam:

"Wiesz... coś mi wypadło, nie wiem, czy przyjdę, raczej nie :("

Chociaż z drugiej strony w tamtej chwili potrzebowałam ludzi, potrzebowałam Matt'a. Jak nikogo innego.
"Albo jednak wpadnę xxx"

W odpowiedzi dostałam uśmiechniętego emotikona. Miałam dziś przyjść do Hoovera, żeby obejrzeć jakiś
film, na odstresowanie, no i miał mi coś powiedzieć.
Może to i lepiej? Wychodziłam z anoreksji, więc cięcie się nie byłoby najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji.
Przecież tylko własny ojciec próbował mnie zgwałcić, to nic takiego!- pomyślałam sobie retorycznie.
Wstałam i ruszyłam w stronę domu Matt'a. Idąc do niego dużo myślałam, o tym, czy moje życie ma w ogóle sens. Idę do namolnego podrywacza na - nie oszukujmy się- randkę, ojciec próbował pozbawić mnie dziewictwa, a wcześniej chciał, żebyśmy przeprowadzili się do Los Angeles. No i nie można pominąć faktu, że moja mama i siostra nie żyją.
Na same takie podsumowanie mojego świata zachciało mi się skoczyć z mostu.

Nim się zorientowałam stałam już pod drzwiami chłopaka.
Zadzwoniłam dzwonkiem i przybrałam moje "szczęśliwe oblicze". Po chwili słyszałam już dźwięk
przekręcanego zamka, i otworzył mi uśmiechnięty Matt.
Jednak gdy tylko mnie zobaczył uśmiech zszedł mu z twarzy, a wstąpiło na nią zdziwienie, połączone ze smutkiem, no, coś w ten deseń.
-Co się stało?- zapytałam.
-Mógłbym zapytać o to samo.- powiedział i sięgnął po lusterko stojące na półce w korytarzu. Odwrócił je w moją stronę i zobaczyłam swoje odbicie.
Zbladłam, mój makijaż rozpłynął się, mało tego, leciała mi krew z zewnętrznej części wargi. Pewnie rozciął mi ją ojciec, gdy mnie uderzył...
Rozmazany tusz świadczył o tym, że płakałam, niestety, musiałam robić to nieświadomie.
Nie chciałam, żeby mnie taką widział.
Nie miałam pomysłu na wymówkę... musiałam mu powiedzieć. Super, jeszcze tego mi do szczęścia brakowało.
Weszłam do środka i usiadłam na kanapie z opuszczoną głową.
-Nina, mi możesz powiedzieć, co się stało...
-A...Ale ja nie wiem czy chcę.
- Powiedz, będzie Ci lepiej.
- Musisz wiedzieć, prawda?
W odpowiedzi twierdząco kiwną głową.
Opowiedziałam mu całą historię a on?
Gdy skończyłam wybiegł zdesperowany z domu.
Martwiłam się o niego.
Nie o ojca, nienawidzę go, ale o Matta że "tata" go skrzywdzi.
Przecież on ma broń...
To była gra z czasem, musiałam znaleźć coś, co schowałam gdy miałam pięć lat...
***
No i jest kolejny rozdział, komentujesz = motywujesz :).
Jak myślicie, czego będzie szukać Nina?

wtorek, 26 maja 2015

Rozdział VI

Rozdział VI
„Cier­pienie wy­maga więcej od­wa­gi niż śmierć.”- Napoleon Bonaparte

Następnego dnia obudziłem się wcześnie rano, mimo weekendu. Nękały mnie koszmary… no cóż, urok powypadkowy.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie wczorajszego dnia, ale i jednocześnie pobudzony do działania, by ratować Toma zerwałem się na równe nogi. Stanąłem przed moim starym zegarem i otworzyłem szybkę. Rozkręciłem bujające się złote wahadło i wyjąłem mały kluczyk. Zbliżyłem się do biurka i otworzyłem szufladę, po czym podważyłem jej dno. Leżące w ukrytym miejscu pudełko otworzyłem za pomocą wspomnianego wcześniej klucza.
W pudełku leżał notatnik, trochę gotówki i karta do telefonu. Zacząłem przerzucać kolejne strony zeszytu.
Hasła, telefony, namiary…
Przez trzy lata w „pracy” trochę się tego nazbierało. I kto by pomyślała, że od trzynastego do szesnastego roku życia zrobię tyle złego?
No, ale przynajmniej w końcu mi się przydadzą te moje notatki.
Zamknąłem pudełko, „złożyłem” szufladę, odłożyłem klucz, i zamknąłem zegar.
Tak, trochę nad tym pracowałem.
Dotarłem do numeru, którego potrzebowałem. Ostry zawodnik.
Raczej nie zmienił numeru, bo CI ludzie robią to tylko w ostatecznej konieczności.
Rzuciłem okiem na hasło jego ekipy i zmieniłem kartę na zapasową, przyklejoną do okładki notatnika.
Wybrałem numer.
-Halo?- usłyszałem gburowaty głos, który od razu poznałem.
-Potrzebują twojej pomocy- odpowiedziałem niskim tonem wytrenowanym przez dobre kilka lat.- Natychmiast.
-Hasło.
-Druga szansa.
-Gdzie?
-Za chwilę za starą fabryką.
Rozłączył się… czyli przyjdzie.

***
-Ile można czekać?- Zapytałem retorycznie stojąc tyłem do chłopaka.
-Matt… od razu cię poznałem.
-Johny, nie myśl sobie za dużo, nie zamierzam wracać!
-Dobra, dobra. W czym mogę służyć?
-Zabójstwo w szkole, słyszałeś?
-Słyszałem.
-Liczę, że powiesz mi coś więcej.
-Wszystko ma swoją cenę…
Odwróciłem się do niego i przyparłem go do ściany.
-Gdyby nie ja już dawno siedziałbyś w pierdlu!!!
-Dobra, stary, zluzuj. Podobno to robota amatora, ale serio, poza tym nic nie wiem.
Ale wiem, kto może wiedzieć.
-To znaczy?
-Armando.
-Cholera jasna! Co jakiś pieprzony diler ma do zabójstwa!
-Podobno sprzedaje ostatnio dragi przy szkołach. Chodzą plotki, że widział całe to zdarzenie.
-Armando..! Czemu akurat ten idiota!- syczałem pod nosem. -Dzięki stary!- krzyknąłem odchodząc.
Nie wróciłem od razu do domu, ale poszedłem do parku. Usiadłem na jednej z pobliskich ławek i kartkowałem mój stary notes.
-Armando, Armando, Armando…- mruczałem pod nosem- O! Jest i jebany Armando.
-A kogóż to moje oczy widzą!
Nie wierzę! Przecież… ale… spokój… Matt!
Pamiętaj o głosie.
-Armando, nie uwierzysz, ale właśnie cię szukałem!
-I wzajemnie młody kolego!
No cóż… tego się nie spodziewałem.
-W takim razie czego chcesz?
-To potem, ale wiem, czego TY chcesz.
-Skoro wiesz, to może po prostu…
-Ten sam człowiek zawinął moje dragi!
-Że co kurwa?!
-To, co słyszysz. Mało tego, za jakieś dwa tysiące. Poszedłem się tylko odlać, a jak wracałem już go nie dogoniłem. Zajebał moją torbę!
-Nie klnij tak, opinię mi psujesz.
-Chuj mnie obchodzi twoja opinia!
-Czyżbyś prowadził własne śledztwo?
Nie powiem, byłoby mi to całkiem na rękę.
-Nie. Wiem, że ty to będziesz robił, przez Thomasa.
Cholera!
-Więc czego ty ode mnie chcesz?!
-Spokojnie, mamy czas.

Jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, to on jest taki, odkąd pamiętam- dlatego mam go serdecznie dość.
-To może mi powiesz co do cholery widziałeś, zanim zabrał ci tą torbę?
- W zasadzie widziałem mało, ale wszystko ma swoją cenę.
Ding, ding, ding! Oto kolejny powód czemu go nie lubię!
-Kurwa, trzeba było od razu, że chodzi ci o hajs. Zaoszczędziłbym dużo czasu.
Sięgałem do wewnętrznej kieszeni kurtki.
-Stary, nie panikuj, nie chodzi o pieniądze!
Cofnąłem rękę.
-A więc o co?
-Informacje, - zbliżył twarz do mojego ucha- o Kasztanie-wyszeptał. Nikt go nie widział, od jakichś pięciu lat, a wisi mi sporo kasy. Wcześniej to olałem, bo myślałem, że nie żyje, i nie miałem kłopotów. Ale teraz, podobno pojawił się na mieście...
Błąd! Widziałem Kasztana wczoraj w szkole, nieco się zmienił, nie powiem.
Czemu kasztan? Bo jest ciemnoskóry.
-Lubiłeś matematykę?
-Co kurwa?! Nie wiem co to ma do tego, co przed chwilą powiedziałem, ale nie.
-Kasztan jej uczy od wczoraj w naszej szkole. Tylko teraz nazywa się Marcus Chris Brown.- powiedziałem śmiejąc się pod nosem.- Nawet mnie nie poznał.
-Żartujesz?!
-Nie. Teraz to, czego chcę ja.
-Jasne. Więc wysoki, szerokie bary, kominiarka, jeden celny strzał, szybkie naładowanie, miał tatuaż. I cholera, już go gdzieś wcześniej widziałem. Na nadgarstku jakiś smok, czarny.
-Też mi coś świta…
-Dobra, młody, muszę zmykać, jestem na celowniku, nie mogę długo być na mieście.