Rozdział VI
„Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć.”- Napoleon Bonaparte
Następnego dnia obudziłem się wcześnie rano, mimo weekendu. Nękały mnie koszmary… no cóż, urok powypadkowy.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie wczorajszego dnia, ale i jednocześnie pobudzony do działania, by ratować Toma zerwałem się na równe nogi. Stanąłem przed moim starym zegarem i otworzyłem szybkę. Rozkręciłem bujające się złote wahadło i wyjąłem mały kluczyk. Zbliżyłem się do biurka i otworzyłem szufladę, po czym podważyłem jej dno. Leżące w ukrytym miejscu pudełko otworzyłem za pomocą wspomnianego wcześniej klucza.
W pudełku leżał notatnik, trochę gotówki i karta do telefonu. Zacząłem przerzucać kolejne strony zeszytu.
Hasła, telefony, namiary…
Przez trzy lata w „pracy” trochę się tego nazbierało. I kto by pomyślała, że od trzynastego do szesnastego roku życia zrobię tyle złego?
No, ale przynajmniej w końcu mi się przydadzą te moje notatki.
Zamknąłem pudełko, „złożyłem” szufladę, odłożyłem klucz, i zamknąłem zegar.
Tak, trochę nad tym pracowałem.
Dotarłem do numeru, którego potrzebowałem. Ostry zawodnik.
Raczej nie zmienił numeru, bo CI ludzie robią to tylko w ostatecznej konieczności.
Rzuciłem okiem na hasło jego ekipy i zmieniłem kartę na zapasową, przyklejoną do okładki notatnika.
Wybrałem numer.
-Halo?- usłyszałem gburowaty głos, który od razu poznałem.
-Potrzebują twojej pomocy- odpowiedziałem niskim tonem wytrenowanym przez dobre kilka lat.- Natychmiast.
-Hasło.
-Druga szansa.
-Gdzie?
-Za chwilę za starą fabryką.
Rozłączył się… czyli przyjdzie.
***
-Ile można czekać?- Zapytałem retorycznie stojąc tyłem do chłopaka.
-Matt… od razu cię poznałem.
-Matt… od razu cię poznałem.
-Johny, nie myśl sobie za dużo, nie zamierzam wracać!
-Dobra, dobra. W czym mogę służyć?
-Zabójstwo w szkole, słyszałeś?
-Słyszałem.
-Liczę, że powiesz mi coś więcej.
-Wszystko ma swoją cenę…
Odwróciłem się do niego i przyparłem go do ściany.
-Gdyby nie ja już dawno siedziałbyś w pierdlu!!!
-Dobra, stary, zluzuj. Podobno to robota amatora, ale serio, poza tym nic nie wiem.
Ale wiem, kto może wiedzieć.
-To znaczy?
-Armando.
-Cholera jasna! Co jakiś pieprzony diler ma do zabójstwa!
-Podobno sprzedaje ostatnio dragi przy szkołach. Chodzą plotki, że widział całe to zdarzenie.
-Zabójstwo w szkole, słyszałeś?
-Słyszałem.
-Liczę, że powiesz mi coś więcej.
-Wszystko ma swoją cenę…
Odwróciłem się do niego i przyparłem go do ściany.
-Gdyby nie ja już dawno siedziałbyś w pierdlu!!!
-Dobra, stary, zluzuj. Podobno to robota amatora, ale serio, poza tym nic nie wiem.
Ale wiem, kto może wiedzieć.
-To znaczy?
-Armando.
-Cholera jasna! Co jakiś pieprzony diler ma do zabójstwa!
-Podobno sprzedaje ostatnio dragi przy szkołach. Chodzą plotki, że widział całe to zdarzenie.
-Armando..! Czemu akurat ten idiota!- syczałem pod nosem. -Dzięki stary!- krzyknąłem odchodząc.
Nie wróciłem od razu do domu, ale poszedłem do parku. Usiadłem na jednej z pobliskich ławek i kartkowałem mój stary notes.
-Armando, Armando, Armando…- mruczałem pod nosem- O! Jest i jebany Armando.
Nie wróciłem od razu do domu, ale poszedłem do parku. Usiadłem na jednej z pobliskich ławek i kartkowałem mój stary notes.
-Armando, Armando, Armando…- mruczałem pod nosem- O! Jest i jebany Armando.
-A kogóż to moje oczy widzą!
Nie wierzę! Przecież… ale… spokój… Matt!
Pamiętaj o głosie.
-Armando, nie uwierzysz, ale właśnie cię szukałem!
-I wzajemnie młody kolego!
No cóż… tego się nie spodziewałem.
-W takim razie czego chcesz?
-To potem, ale wiem, czego TY chcesz.
-Skoro wiesz, to może po prostu…
-Ten sam człowiek zawinął moje dragi!
-Że co kurwa?!
-To, co słyszysz. Mało tego, za jakieś dwa tysiące. Poszedłem się tylko odlać, a jak wracałem już go nie dogoniłem. Zajebał moją torbę!
-Nie klnij tak, opinię mi psujesz.
-Chuj mnie obchodzi twoja opinia!
-Czyżbyś prowadził własne śledztwo?
Nie powiem, byłoby mi to całkiem na rękę.
-Nie. Wiem, że ty to będziesz robił, przez Thomasa.
Cholera!
-Więc czego ty ode mnie chcesz?!
-Spokojnie, mamy czas.
Nie wierzę! Przecież… ale… spokój… Matt!
Pamiętaj o głosie.
-Armando, nie uwierzysz, ale właśnie cię szukałem!
-I wzajemnie młody kolego!
No cóż… tego się nie spodziewałem.
-W takim razie czego chcesz?
-To potem, ale wiem, czego TY chcesz.
-Skoro wiesz, to może po prostu…
-Ten sam człowiek zawinął moje dragi!
-Że co kurwa?!
-To, co słyszysz. Mało tego, za jakieś dwa tysiące. Poszedłem się tylko odlać, a jak wracałem już go nie dogoniłem. Zajebał moją torbę!
-Nie klnij tak, opinię mi psujesz.
-Chuj mnie obchodzi twoja opinia!
-Czyżbyś prowadził własne śledztwo?
Nie powiem, byłoby mi to całkiem na rękę.
-Nie. Wiem, że ty to będziesz robił, przez Thomasa.
Cholera!
-Więc czego ty ode mnie chcesz?!
-Spokojnie, mamy czas.
Jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, to on jest taki, odkąd pamiętam- dlatego mam go serdecznie dość.
-To może mi powiesz co do cholery widziałeś, zanim zabrał ci tą torbę?
- W zasadzie widziałem mało, ale wszystko ma swoją cenę.
Ding, ding, ding! Oto kolejny powód czemu go nie lubię!
- W zasadzie widziałem mało, ale wszystko ma swoją cenę.
Ding, ding, ding! Oto kolejny powód czemu go nie lubię!
-Kurwa, trzeba było od razu, że chodzi ci o hajs. Zaoszczędziłbym dużo czasu.
Sięgałem do wewnętrznej kieszeni kurtki.
-Stary, nie panikuj, nie chodzi o pieniądze!
Cofnąłem rękę.
-A więc o co?
-A więc o co?
-Informacje, - zbliżył twarz do mojego ucha- o Kasztanie-wyszeptał. Nikt go nie widział, od jakichś pięciu lat, a wisi mi sporo kasy. Wcześniej to olałem, bo myślałem, że nie żyje, i nie miałem kłopotów. Ale teraz, podobno pojawił się na mieście...
Błąd! Widziałem Kasztana wczoraj w szkole, nieco się zmienił, nie powiem.
Błąd! Widziałem Kasztana wczoraj w szkole, nieco się zmienił, nie powiem.
Czemu kasztan? Bo jest ciemnoskóry.
-Lubiłeś matematykę?
-Co kurwa?! Nie wiem co to ma do tego, co przed chwilą powiedziałem, ale nie.
-Kasztan jej uczy od wczoraj w naszej szkole. Tylko teraz nazywa się Marcus Chris Brown.- powiedziałem śmiejąc się pod nosem.- Nawet mnie nie poznał.
-Żartujesz?!
-Co kurwa?! Nie wiem co to ma do tego, co przed chwilą powiedziałem, ale nie.
-Kasztan jej uczy od wczoraj w naszej szkole. Tylko teraz nazywa się Marcus Chris Brown.- powiedziałem śmiejąc się pod nosem.- Nawet mnie nie poznał.
-Żartujesz?!
-Nie. Teraz to, czego chcę ja.
-Jasne. Więc wysoki, szerokie bary, kominiarka, jeden celny strzał, szybkie naładowanie, miał tatuaż. I cholera, już go gdzieś wcześniej widziałem. Na nadgarstku jakiś smok, czarny.
-Też mi coś świta…
-Dobra, młody, muszę zmykać, jestem na celowniku, nie mogę długo być na mieście.
-Jasne. Więc wysoki, szerokie bary, kominiarka, jeden celny strzał, szybkie naładowanie, miał tatuaż. I cholera, już go gdzieś wcześniej widziałem. Na nadgarstku jakiś smok, czarny.
-Też mi coś świta…
-Dobra, młody, muszę zmykać, jestem na celowniku, nie mogę długo być na mieście.
Napięcie, tajemniczosć.. kocham to ff <3
OdpowiedzUsuń