Rozdział III
„Ale zawsze nadchodzi godzina w historii, kiedy ten, co ośmiela się powiedzieć, że dwa i dwa to cztery, jest karany śmiercią.” - Albert Camus
Po tym jak się na mnie wydarzanie mogłem się otrząsnąć, co było dla mnie nowym przeżyciem. Siedziałem po tym zdarzeniu kilka godzin na dachu, który osłania mój balkon.
No co? Jest płaski, więc w miarę bezpieczny a ja lubiłem na nim siedzieć.
No i w dodatku popalałem Camel’e. Rzadko paliłem, ale wtedy poszła prawie cała paczka. Mimo wszystko nie to było problemem. Zachorowałem po tym zdarzeniu, a co gorsza zostawiłem papierosy na dachu.
No… ten… w nocy padało.
Kilka dni nie było mnie w szkole, a lekcje przynosił mi Thomas. I tak ich nie robiłem, ale on za wszelką cenę chciał mnie wyedukować.
Pewnego dnia Tom przestał przychodzić, a ja domyśliłem się, że po prostu zrozumiał i sobie darował. Niestety już następnego dnia poznałem prawdziwy powód jego nieobecności.
Tamtego ranka, tuż po wyjeździe moich rodziców do pracy usłyszałem dzwonek do drzwi. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałem zagadkę, która chodziła mi po głowie odkąd widziałem ją ostatni raz.
Nina.
Wyrwany z zadymy ponownym dzwonkiem otworzyłem jej niepewnie drzwi.
-No wpuść mnie, przecież bez powodu bym nie przyszła.
Ałł…
-Taa, co chciałaś?
-Thomas jest w więzieniu.
-Co?!-Zapytałem z niedowierzaniem.
-Podejrzany o zabójstwo.- Ona… Ona kontynuowała jak gdyby nigdy nic.
-Co?! Kpisz sobie ze mnie? Jeżeli myślisz, że…
-Chcesz to wierz, nie to nie, Anna nie żyje.
-Kto nie żyje? Anka?
-Głuchy jesteś, czy jak? Znaleziono ją dziś za szkołą. Rozumiesz czy mam powtórzyć?!
-Ale… ale… On nie może być winny!
-Jak się z tobą zadawał, to wszystko jest możliwe.
-On o niczym nie wiedział.
-Nie jest głupi! Przecież musiał coś wiedzieć.
-Wiem, ale oficjalnie nie wiedział.
-Jesteś idiotą.
-I co? Mam cię za to przepraszać?
-Przeproś.
-Przepraszam
-Bardzo dużym idiotą.
-Gdzie jest Thomas?- Olałem jej poprzednie stwierdzenie.
-Na Watykańskiej.
Wzdrygnąłem się odrzucając od siebie niechciane wspomnienia z przeszłości.
-Jedziesz ze mną?- Zapytałem.
-Masz prawko?
-Tak jakby.
-To znaczy?- zapytała dość zdziwiona.
-Starszego brata.
Uśmiechnęła się lekko, a ja trząsłem się ze stresu.
Dość głupie uczucie.
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem po Marco.
Nie minęło pięć minut, a brat podjechał po mnie swoim czarnym Lamborghini.
To była chyba jedyna rzecz, jakiej mu zazdrościłem. Ulubieniec ojca… No cóż.
-Na serio? Nawet samochody macie najdroższe?!
-Można tak to ująć.- Marco nie nazywał by się Marco, gdyby się nie wtrącił.
Nina usiadła z przodu, a ja zająłem miejsce z tyłu.
-To gdzie jedziemy, młody? Jakaś randka, czy coś?
-No taa… w więzieniu… Mniamuśnie- Odpowiedziała cicho Nina, a Marco najwyraźniej jej nie usłyszał.
BOGU DZIĘKI.
-Co ty tam szepcesz?
-Powiedziała - zacząłem- że byś nas zawiózł do kina, tego na Watykańskiej.
Spojrzała się na mnie jakby chciała mnie zabić.
-No właśnie- dokończyła.
Ninie nagle rozjaśniła się złowieszczo twarz. Oho… teraz się odwdzięczy za to, co przed chwilą powiedziałem…
-Jak ty, Marco tak z nim wytrzymujesz pod jednym dachem?
-Nie było to proste, no ale cóż… Mieszkam w akademiku yyy… Jak masz na imię?
-Nina.
-Marco.-odpowiedział mój brat.
-Czy on zawsze dostawał to czego chciał?
-On? Nigdy, teraz też nie dostaje. Ja z resztą też.
-Powiedział kierowca Lamborghini- odburknąłem.